„Kiedy wszystko się zaczęło, znaczenie miało dla mnie tylko to, jak wyglądam. Nie liczyło się dla mnie samopoczucie ani myśli. W głowie miałam tylko fakt, że jestem głodna, ale nie mogę się najeść, ponieważ przytyję i cały wysiłek pójdzie na
Czytaj więcej >>„Kiedy wszystko się zaczęło, znaczenie miało dla mnie tylko to, jak wyglądam. Nie liczyło się dla mnie samopoczucie ani myśli. W głowie miałam tylko fakt, że jestem głodna, ale nie mogę się najeść, ponieważ przytyję i cały wysiłek pójdzie na marne. W najszczuplejszym momencie swojego życia ważyłam 20 kilo mniej niż obecnie. Przy moim wzroście ponad 170, można powiedzieć, że miałam figurę modelki (lub-jak mówiła moja babcia- wyglądałam jak chodzący kościotrup). Jednak patrząc na siebie widziałam miejsca gdzie gromadził się tłuszcz. W lustrze nie widziałam osoby szczupłej, ba wręcz przeciwnie- ciągle było mnie za dużo. Treningi, będące moją rutyną wykonywałam przynajmniej raz dziennie, ponieważ dzień bez treningu jest dniem straconym.
Z biegiem czasu odcięłam się od znajomych, rodziny, moje życie polegało tylko na chodzeniu do pracy, ćwiczeniach i przygotowywaniu niskokalorycznych posiłków. Nie czerpałam przyjemności z niczego, wszystko mnie denerwowało. Odtrącałam każdą osobę, która chciała mi pomóc. Byłam przekonana, ze wszyscy chcą dla mnie jak najgorzej. Każdą paczkę ciastek na stole, którą ktoś częstował „do kawy” odbierałam jako złośliwy atak. Zastanawiałam się dlaczego ludzie chcą mi zrobić na złość wystawiając na stół słodycze- czy to sugestia, że jestem tak gruba, że zjedzenie słodyczy i tak nic nie zmieni? Ciągłe rozmowy o jedzeniu doprowadzały mnie do szału. Nie mogłam patrzeć na ludzi, którzy z przyjemnością jedli fast food’y, zastanawiałam się, jak oni mogą to robić bez żadnych wyrzutów sumienia. Pamiętam sytuację, gdy podczas jednego z ostatnich wspólnych wypadów ze znajomymi, z zazdrością obserwowałam dziewczyny pijące wino i zajadające imprezowe przekąski, podczas gdy ja siedziałam ze szklanką wody. Wydawały się takie szczęśliwe, a mi nie mieściło się to w głowie. Pamiętam również, że wtedy pozwoliłam sobie na pół kieliszka wina rozcieńczonego z wodą (wtedy „drink” był mniej kaloryczny)- później wyrzuty sumienia dręczyły mnie kilka dni…
Chwila gdy zrozumiałam, że czas na zmiany? Ciężko mi określić jeden moment zwrotny. Może to czas, gdy w skutek rozwoju pandemii (i mojej choroby) straciłam pracę. Może to chwila, kiedy przestałam wychodzić ze swojego pokoju. Raz, gdy przyjaciółka zaniepokojona moim zachowaniem wpadła mnie odwiedzić, uciekłam przed nią do łazienki, gdzie zamknęłam się na kilka godzin- ze strachu, że zobaczy jak przytyłam. Jednak wtedy nadal nie widziałam swojego problemu. Szczerze mówiąc wstydzę się o tym pisać. Najważniejsze, że poszłam do lekarza i zdecydowałam się na terapię.
Teraz, kiedy jestem na dobrej drodze do naprawy moich relacji z jedzeniem, zaczynam rozumieć, że jedno ciastko nie spowoduje tego, że od razu przytyję 10 kg. Zrozumiałam, że głodzenie się, na dłuższą metę jest fatalne w skutkach, a i tak prędzej czy później skończy się zjedzeniem wszystkiego, co wpadnie mi w ręce. Pamiętam sytuację, gdy po kilkudniowej głodówce zjadłam 3 duże milki, zapiłam kakao, a następnie jadłam masło orzechowe łyżką wprost ze słoika. Na wspomnienie tego „posiłku” trochę mnie mdli, jednak wtedy czułam błogi spokój, radość i ulgę. Teraz staram się jeść tyle, ile mój organizm potrzebuje. Raz zjem więcej, raz mniej. Nie wygląda to jednak tak, że przestałam całkowicie o siebie dbać, jednak podchodzę do tematu z rozsądkiem. Od czasu do czasu robię trening, ale jeżeli nie mam na to siły, po prostu odpuszczam i idę poleniuchować. Nie zaprzątam sobie głowy tym, że nie zrobiłam treningu, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia. Jem posiłki, które przygotowały inne osoby, nie zastanawiam się ile kcal zjadłam. Czasami sama gotuję, gdy mam na to ochotę, raz są to zdrowe potrawy, a innym razem mniej. Nie myśląc już ciągle o jedzeniu, mam czas na przyjemności!
Moje stosunki z przyjaciółmi wróciły do normy. Jest tak jak dawniej, a może i lepiej, bo moja choroba zbliżyła nas do siebie i pozwoliła docenić relację, którą zbudowaliśmy. Wspólnie wychodzimy i spędzamy razem czas, jednak najbardziej cieszy mnie fakt, że przyjaźń przetrwała, a oni wiedzą co kiedyś się ze mną działo. Przyznanie się do wszystkiego spowodowało ogromne poczucie ulgi. Teraz wiem, na kogo naprawdę mogę liczyć. Dotarło do mnie, że nie muszę ze wszystkim radzić sobie sama. Podczas terapii doceniłam fakt, jak ważna jest dla mnie rodzina. Wcześniej nie myślałam o nich w taki sposób. Pomimo wspólnego mieszkania, rozmawialiśmy ze sobą od czasu do czasu, głównie o rzeczach nieistotnych i mało ważnych. Każdy problem, trudność czy smutek wolałam dusić w sobie. Doprowadziło to do sytuacji, ze zadręczałam się wszystkim sama, dusiłam emocje w sobie, a na koniec przestałam dostrzegać w czymkolwiek sens. W głębi duszy miałam za złe najbliższym, że nie zauważyli, co się ze mną dzieje. Dopiero po upływie czasu zrozumiałam, że wynikało to z tego, ze nikogo nie chciałam do siebie dopuścić. Z perspektywy czasu jest mi siebie żal… Dusiłam to wszystko w sobie, nie mówiłam nikomu o swoich problemach, w pewien sposób wstydziłam się mówić o tym co czuję, wolałam udawać, ze wszystko jest dobrze. Teraz wiem, że nawet krótka rozmowa i wyżalenie się drugiej osobie, jest potrzebne każdemu. Mówienie o emocjach i moich sprawach sprawia, że są one dla mnie mniej dręcząc. Nie raz okazuje się, że ktoś zna rozwiązanie sytuacji, o którym nawet bym nie pomyślała.
Jak zmieniło się moje życie od kiedy zaczęłam świadomie naprawiać relację z jedzeniem? Znalazłam pracę, w której rozwijam swoje umiejętności. Dbam o kontakt z innymi ludźmi, znalazłam wspólny język z rodziną i lubimy spędzać wspólnie czas. Jednocześnie zauważyłam, że atmosfera w domu się poprawiła. Małe problemy rozwiązujemy razem. Każdy ma swoje obowiązki, jednak znajdujemy czas, aby ze sobą pobyć. Ważne jest dla mnie również to, że wyjaśniłam sobie wszystko z najbliższymi. Zmienia się moje nastawienie do świata i zaczynam cieszyć się życiem.
Ja”