„Kiedy wszystko się zaczęło, znaczenie miało dla mnie tylko to, jak wyglądam. Nie liczyło się dla mnie samopoczucie ani myśli. W głowie miałam tylko fakt, że jestem głodna, ale nie mogę się najeść, ponieważ przytyję i cały wysiłek pójdzie na
Czytaj więcej >>Dzisiejszy wpis będzie inny od tych, które wrzucam zazwyczaj. Poruszę w nim poniekąd kwestię systemu wartości, choć pisać będę o leku na odchudzanie. Zapraszam do poczytania.
Odchudzający zastrzyk
Ze względu na swój zawód staram się być na bieżąco z różnymi nowinkami medycznymi, dotyczącymi odchudzania. Cudowne produkty, które w mgnieniu oka odchudzą sylwetkę ( i przy okazji portfel) pojawiają się na rynku co jakiś czas i nikt za wiele z tym nie zrobi. Jednak uważam, że warto wiedzieć „co i jak”, choćby po to, żeby w dość merytoryczny sposób uargumentować pacjentom, dlaczego nie zawsze warto po nie sięgnąć.
Także buszując w zakamarkach Internetu natknęłam się na ZASTRZYKI ODCHUDZAJĄCE… Zaciekawiona tematem, wczytałam się w skład, żeby zobaczyć co tam działa na nasz tłuszczyk. Liraglutyd, który podany jest jako substancja czynna zastrzyku, jest lekiem przeciwcukrzycowym, zaliczanym do grupy leków inkretynowych (inkretyny, to hormony wytwarzane przez komórki jelitowe, które są odpowiedzialne za sygnał do nasilenia wydzielania insuliny, gdy do przewodu pokarmowego trafia pokarm). Liraglutyd w wyniku aktywacji odpowiedniego receptora GLP-1 zwiększa wydzielanie insuliny, a zmniejsza wydzielanie glukagonu, jednak nie zaburza jego wydzielania w stanie hipoglikemii. Jednocześnie opóźnia opróżnianie żołądka z treści pokarmowej, dzięki czemu zwalnia się tempo przenikania glukozy do krwi. Poprzez zmniejszenie łaknienia ułatwia redukcję masy ciała. Często jest częścią skojarzonej terapii w cukrzycy typu II, razem z metforminą lub pochodną sulfonylomocznika u pacjentów, u których stężenie glukozy nie jest wystarczająco kontrolowane, pomimo maksymalnej dawki metforminy. Czyli turbo petarda. Czyli powinno działać. Czyli ok…?
O samym zastrzyku znalazłam kilka lakonicznych informacji. Mianowicie, że jest to środek wspomagający odchudzanie, poprzez stymulację wydzielania insuliny przez trzustkę, co poprzez wywołanie poczucia sytości i utrzymanie poziomu glukozy na odpowiednim poziomie ma pomóc w redukcji masy ciała. Osoby, którym dedykuje się ów środek to ludzie z BMI powyżej 27 i na szczęście produkt dostępny jest na receptę. Nie ma większego znaczenia, że taką od lekarza z internetów, do dyspozycji klienta podczas dokonywania płatności za produkt (czyli żeby formalności stało się za dość). Nie wiem jak u Was, ale ja już poczułam gęsią skórkę złości i strachu. Dodatkowo pikanterii dodał fakt, że nie znalazłam w opisie „środka wspomagającego odchudzanie” ANI SŁOWA o cukrzycy, za to pięknie napisane zdanie:
„Utrata wagi powoduje zmniejszenie zagrożeń zdrowotnych i sprawi, że poczujesz się lepiej.”
Doprawdy rozgrzało to moje serduszko…
No ludzie, ja wiem, że nadmierna masa ciała nie jest fajna. Wiem, że odchudzanie to długi, żmudny i trudny proces. Często naznaczony pasmem porażek i potknięć. ALE!!! Ale czy aby na pewno warto? Już mówię do czego zmierzam. Do działań niepożądanych. Listę rozpoczynamy od: dolegliwości żołądkowo-jelitowych (luzik, przy wielu lekach tak piszą, a nudności, wymioty i biegunka to nie koniec świata), niski poziom cukru we krwi (oho! Tu już widzimy czerwoną lampkę, bo przecież miała być glukoza na odpowiednim poziomie, a tu taki kwiatek), a na koniec bóle i zawroty głowy. Ponieważ jak deklarują większość działań niepożądanych mija w ciągu dni, to o co mi właściwie chodzi?
O CO MI WŁAŚCIWIE CHODZI? O możliwe działania niepożądane, nieujęte w punkcikach, a dopisane jakoś tak jakby od niechcenia.
„Przypuszcza się, że stosowanie leku może powodować nieznaczny wzrost ryzyka zachorowania na raka trzustki i tarczycy.”
Kurtyna.
Jak dla mnie, to pozamiatało sprawę i tu właśnie pojawia się kwestia systemu wartości, o której pisałam na samym początku. Z własnego doświadczenia wiem, jak uciążliwe może być borykanie się z niechcianymi kilogramami. Znam setki historii ludzi, którzy nie akceptują siebie, ze względu na nadwagę, otyłość i konsekwencje z tym związane. Serio, rozumiem, że niejednokrotne determinacja sięga zenitu i do głowy przychodzą przeróżne rozwiązania. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak kosztowne są to działania. Tylko czy spadek wagi wart jest ŚWIADOMEGO ryzykowania życia i narażania się na raka? Zostawię to bez odpowiedzi, do waszych indywidualnych rozważań i przemyśleń…
Ile kosztuje odchudzanie
Dokonałam w głowie małego porównania. Miesięczna kuracja „środkiem”, to koszt na moje oko od 5200 zł. Mogę się mylić, jednak nie wydaje mi się, żeby przy opisanym dawkowaniu cena mogła spaść. Miesięczny koszt karnetu na siłownie to około 100-150 zł. Dodajmy do tego konsultacje z lekarzem raz w miesiącu, dietetyka i wsparcie psychodietetyczne. W sumie myślę, że nie przekroczymy 1000zł. I tu, świadomie dodam, że taka metoda da efekt, nawet przy IO (insulinooporność), PCOS (Zespół Policystycznych Jajników) czy innych dolegliwościach zdrowotnych, jeśli wszystkie składowe będą dopasowane indywidualnie. Jadłospis nie może być randomowy „kopiuj wklej” od pani Zosi czy innej cioci, która kiedyś schudła. Trening dostosowany do potrzeb i możliwości, też da radę. Plus motywacja, wsparcie i nadzór lekarza. Bez nieznacznego (!) wzrostu ryzyka raka, które serwujesz sobie na deser.
Oczywiście, jesteśmy dorośli i każdy może robić co uzna za słuszne i odpowiednie, lecz dla mnie rak to niekoniecznie dobry kompan do życia i nie chciałabym świadomie narażać się na jego towarzystwo (nawet nieznacznie).